Zapamiętajmy proszę dzisiejszą datę, bo jest ona społecznie ważna. No jasne, że nie na miarę jakiś wielkich społecznych ruchów, ale w naszym małym, wręcz mikroskopijnym świecie wrocławskiej kultury, to dzień szczególny. Oprócz protestu pod BWA, listu otwartego Forum Obywateli Sztuki Współczesnej dochodzi jeszcze 11 postulatów Grupy Kultura Wrocław.
Postulatów konkretnych, mocnych, odnoszących się do spraw bieżących – w tym do sprawy BWA – ale pokazujących jak źle jest zarządzana wrocławska kultura skoro musimy się o to upominać. To jest też znak, że pewna czerwona linia została przekroczona, zaufanie bardzo nadszarpnięte, a potężne rozczarowanie środowiska, do tej pory rozproszonego, przestraszonego, cichego – stało się zarzewiem obywatelskiego buntu
Wiem, że pozornie to dość mało uniwersalny temat, dla osób spoza Wrocławia, może być w ogóle niezrozumiały. Ale niech to Was nie zwiedzie. Bo nie byłoby całego tego zamieszania, konfliktu i sporu, gdyby praktyka zarządzania miejską kulturą uwzględniał takie zasady jak:
– wolność
– jawność
– kompetencje
– obiektywizm
– równość
– dostępność
– konsultacje
– odpowiedzialność
A to już są wartości uniwersalne, warte uwzględnienia w polityce kulturalnej każdego miasta, obojętnie z jakiej formacji (lub poza formacją) politycznej – z lewa czy prawa – wywodzi się włodarz miasta. To nie klamkowanie, uznaniowość, brak transparentności, nepotyzm, omnipotencja powinny być motorem napędowym kultury w naszych miastach, bo stają się one wtedy promocją cynizmu, kolesiostwa, wykluczenia, groźby, przemocy symbolicznej, eksluzywności, opresywności. Kultura staje się wtedy swoim rewersem, bo jest tylko narzędziem w rekach tej czy innej władzy. Natomiast z samej natury (sic! ) kultury wynika, że powinna cechować się czymś zupełnie odwrotnym – włączającym, otwartym oraz dialogującym.
I na koniec jeszcze apel do wszystkich prodemokratycznych polityków oraz decydentów, również, a może przede wszystkim, samorządowych. Być może takie z pozoru drobne sprawy wydają się nieistotne w obliczu dużego sporu polityczno-światopoglądowego toczącego się w Polsce miedzy wielkimi graczami sceny politycznej. Czego przejawem będzie 2 tura prezydenckich wyborów. Ale jeśli rzeczywiście słowo demokracja ma dla Was wartość i znaczenie zadbajcie o to, aby przejawy obywatelskiej energii, pomocniczości, partycypacji, zaangażowania tej potencjalnej, emancypującej się siły creative commons – kreatywnej wspólnoty, stały się faktem. Nie zmarnujcie tego, proszę.
Dzisiaj dzień protestu wrocławskiego środowiska artystycznego oraz publikacja listu otwartego napisanego przez Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej do Prezydenta Wrocławia. Wyjątkowo więc nie będę pisał swoich epistołów na ten temat, tylko wkleję tutaj list OFSW oraz zdjęcia z niemego protestu.
Dodam tylko, że naprawdę gdybyśmy od lat nie byli zwodzeni i wyprowadzani w pole przez decydentów, do takiej sytuacji by nie doszło. Wystarczy prowadzić uczciwy dialog i nie łamać społecznych umów. A procesu uspołecznienia i partycypacji, nie zamieniać w koszmar stosowania wciąż i ciągle przemocy symbolicznej. W mieście rządzonym przez socjologów, miałem nadzieję, że można na te oczywistości liczyć..
“Szanowny Panie Prezydencie,
Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej wyraża stanowczy sprzeciw wobec ogłoszonych przez magistrat planów sprzedaży zabytkowego Pałacu Hatzfeldów, wieloletniej siedziby BWA Awangarda we Wrocławiu, a także pomysłu budowy siedziby Awangardy jako jednej z kondygnacji nowej, niedookreślonej inwestycji deweloperskiej na Kępie Mieszczańskiej. Decyzja ta ujawnia kilka niepokojących cech polityki Wrocławia wobec kultury.
Po pierwsze łamie wcześniejsze, publicznie ogłaszane deklaracje, o powrocie BWA Awangarda do Pałacu Hatzfeldów po jego remoncie, które składane były przy przeprowadzaniu Awangardy do tymczasowej siedziby na Dworcu Głównym PKP.
Po drugie, zapadła w zaciszu gabinetów, w sposób zupełnie nietransparentny, niekonsultowany ani z zespołem BWA, ani z reprezentantami strony społecznej. Jest to decyzja bardzo szkodliwa dla Wrocławia.
Miasto to nie tylko zbiór nieruchomości na sprzedaż, które można w sposób wymierny wycenić i spieniężyć. To delikatna tkanka relacji społecznych i symbolicznych. Kultura w mieście jest niezmiernie istotna w budowaniu jego sfery publicznej, tożsamości i więzi jego mieszkanek i mieszkańców.
Wrocławskie BWA, dzięki swojej wieloletniej działalności w samym sercu miasta, wpisało się w świadomość wrocławianek i wrocławian, kształtowało unikalny charakter tego miejsca. Co więcej Pałac Hatzfeldów, razem z przylegającym do niego ogrodem, decydował o wyjątkowości Awangardy, zrósł się z galerią nierozerwalnie. Tak istotny kapitał symboliczny tworzy się dziesięciolecia i decyduje o tożsamości miasta, niepowtarzalności jego specyfiki.
Decyzja o sprzedaży tego fragmentu miasta, a zatem o odebraniu go mieszkankom i mieszkańcom, sprywatyzowaniu zysków czerpanych ze wspólnej przestrzeni, zarówno fizycznej, jak i symbolicznej, jest przykładem degradującej jej żywotność gentryfikacji. Co więcej, gest eksmitowania siedziby bardzo ważnej dla miasta galerii sztuki współczesnej poza ścisłe centrum, odczytujemy jako gest marginalizacji jej roli w polityce miejskiej, a także utrudniania dostępu do niej wrocławiankom i wrocławianom.
Nie możemy zrozumieć, że magistrat, jako reprezentant władzy publicznej, postanowił abdykować ze swojej roli i powinności wspierania niezależnej kultury i sztuki w mieście na rzecz niejasnego deweloperskiego aliansu. Nowa siedziba Awangardy miałaby zostać zredukowana do karykaturalnej protezy: fragmentu większego, prywatnego budynku o nieznanych funkcjach. Poza katastrofą symboliczną, przyniesie to również bardzo realne problemy w funkcjonowaniu galerii.
Ogłaszając swoją decyzję, urzędnicy mówili o tym, że nowy obiekt ma być „nowoczesny i ekskluzywny“. Tymczasem nowoczesne jest zrozumienie głęboko miastotwórczej roli kultury i sztuki. Natomiast ekskluzywność nigdy nie powinna być uważana za pożądaną w polityce miejskiej. Domagamy się INKLUZYWNOŚCI w podejmowaniu decyzji o sztuce i kulturze, o przestrzeni i sferze publicznej. Domagamy się niezwłocznego cofnięcia decyzji o sprzedaży Pałacu Hatzfeldów oraz rozpoczęcia rozmów o jego przebudowie na rzecz siedziby BWA. Stop eksmisji Awangardy!
Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej
Katarzyna Górna, Karolina Freino. Joanna Rajkowska, Mikołaj Iwański, Rafał Jakubowicz”
Dlaczego kultura jest ważna? Paweł Potoroczyn wyjaśnia, zwracając uwagę na specjalną rolę samorządów w tym ważkim dla polskiej kultury momencie. Sprawa wrocławskiego BWA Awangarda, czyli potraktowanie galerii sztuki współczesnej jako projektu z pogranicza outsourcingu i i zadania dla budowlanego dewelopera – łącznie z przeniesieniem jej poza obszar ścisłego centrum Wrocławia – jest papierkiem lakmusowym tego, jak liberalne samorządy traktują kulturę i sztukę, i czy będą się chciały podjąć tego trudnego wyzwania obrony autonomii kultury. Mam nadzieję, że właśnie odważnie je podejmując, Wrocław wycofa się z tej, rujnującej autonomię i degradującej sztukę, jak i środowisko artystyczne, decyzji.
A wbrew pozorom środowiska związane z kulturą to może rozproszona ale realna siła kilkuset tysięcy głosów w skali kraju, o czym wspomina również Paweł Potoroczyn. Myślę, że emancypacja tych środowisk, co widzimy teraz w mikroskali, w trakcie odbywającego się właśnie procesu uspołeczniania kultury we Wrocławiu, jest dobrym przykładem upominania się środowisk kultury o to, by były traktowane poważnie przez decydentów, niezależnie od barw partyjnych czy politycznych środowisk, z których się wywodzą ci ostatni. Tak czy inaczej, w ramach tej emancypacji, po prostu idźmy w niedzielę na wybory
“W strategię przerzucania obligatoryjnych wydatków na samorządy wpisane jest odcięcie tlenu tej części kultury, która pozostaje poza polityczną kontrolą PiS. Albo jej zwasalizowanie. Wielu prezydentów i burmistrzów stając przed dylematem: „kultura czy żłobki?”, „kultura czy oświata?”, „kultura czy komunikacja?”, wybiera to, co musi ustawowo. A dziś skala tych wyborów zyskuje kolejny wymiar w znacznym uproszczeniu sprowadzający się do dramatycznej alternatywy: „kultura dla nielicznych czy maseczki dla wszystkich?”. W efekcie samorządowe instytucje kultury – lokalni mecenasi – w miastach i miasteczkach, którymi zarządzają demokraci, czyli teoretycznie niezależne od PiS, są systematycznie (systemowo) przyduszane. Są realnie zagrożone wyginięciem. Przeżyją te, które ustawią się w kolejce po centralnie dystrybuowane dotacje i granty. Przetrwają przystosowani. A to oznacza kompromisy i koncesje. Bo dotacji i grantów nie wystarczy nawet dla wszystkich przystosowanych. Przedmiotem konkurencji nie będzie innowacyjność i jakość projektów, ale głębokość przystosowania, czyli polityczny serwilizm. Ze wszystkimi konsekwencjami intelektualnymi, programowymi i personalnymi. Taka wasalizacja kultury w regionach to nie efekt uboczny polityki PiS wobec niepokornych samorządów. To strategia.”
Dzisiaj pocztówka dźwiękowa (z obrazem) tzn przesłanie Pawła Jarodzkiego w trakcie dyskusji o sprawie wrocławskiego BWA w czasie spotkania Grupy Kultura Wrocław
“Artyści nie potrzebują pomocy, to miasto potrzebuje pomocy, A ARTYŚCI MOGĄ POMÓC MIASTU”
to odwrócenie tradycyjnego myślenia, które w gruncie rzeczy może być wielką rewolucją w koncepcji miejskiej kultury ale wymaga tego by samorządy otworzyły się na tego typu odwrócenie pojęć.
Reszta do wysłuchania w 1 h : 38 minucie, polecam, to jest głos artystów, którzy często są marginalizowani w rozmowie o strategiach kulturalnych miasta
Otóż okazało się, że Paweł wypowiadając w poniższym wywiadzie odważną i ryzykowaną tezę, o tym że “Wrocław nienawidzi sztuki współczesnej” miał zupełną rację.
W kategoriach rozumienia sztuki jako autonomii wypowiedzi i emocji. Na to składa się przede wszystkim niezależność sztuki od wszelkich wpływów politycznych i biznesowych czyli wszystko to, czym mniej lub bardziej było, jak się wydaje misją BWA AWANGARDY (co nie znaczy, ze od tych wpływów była zupełnie wolna). Oczywiście można mówić o zależności od wrocławskiego samorządu, bo BWA to instytucja kultury, której organizatorem jest właśnie wrocławski magistrat. Ale jak rozumiem składane co i rusz deklaracje włodarzy, że Wrocław to miasto “wolne i otwarte” dotyczą również tego, że jego instytucje takie jak BWA AWANGARDA tę niezależność i wolność mają wpisaną w swoją działalność niejako a priori. Wydawało się więc, że obowiązek chronienia przez wrocławski magistrat tej niezależności i wolności jest oczywisty.
Tym bardziej dziwi fakt, że w sprawie BWA doszło po pierwsze do takich sprzecznych i chaotycznych komunikatów, w których wpierw urzędnicy mocno deklarowali powrót BWA do Pałacu Hatzfeldów w samym centrum miasta, a teraz deklarują zupełnie co innego. I oczywiście zrozumiałe jest to, że może po analizie finansów wyszło (bo przecież COVID-19), że remont bardzo zniszczonego Pałacu przewyższa zdolności finansowe gminy Wrocław (z drugiej strony warto by te analizy poznać). Ale ta nagła, dzisiaj ogłoszona zmiana decyzji, w której BWA AWANGARDĘ wtłacza się w objęcia enigmatycznego biznesowego projektu partnerstwa publiczno-prywatnego jest w gruncie rzeczy zamachem na wolność i niezależność artystyczną. Po prostu.
Bo czy wyobrażacie sobie Państwo wystawę akcjonistów wiedeńskich w przestrzeniach na parterze, w momencie kiedy na pietrach będzie pracował biznes? Czy będzie w tych oszklonych przestrzeniach miejsce na kontrowersyjne performance, malowanie po elewacjach, zbuntowaną i niegrzeczną sztukę krytyczna. Czy będzie można tam zobaczyć dzieło w stylu „Man in Polyester Suit” Roberta Mapplethorpe’a, „Narodziny Barbie” Alicji Żebrowskiej czy Pigs Pieces” Matthiasa Herrmana. Kto pierwszy nie wytrzyma? Biznes z drugiego piętra czy artyści z parteru, którzy w takim otoczeniu nie tylko będą się czuli nieswojo wtłoczeni w jakiś dziwny projekt biznesowy, co po prostu może się skończyć konfliktem, cenzurowaniem wystaw, wpływaniem na kształt artystyczny galerii.
Nie, nie mam nic do partnerstw publiczno-prywatnych, działają on często na przykład przy budowaniu przedszkoli i żłobków, czasem również w sztuce choć zazwyczaj w projektach galerii estetycznie uformowanych lub kultury startupów i inkubatorów z pogranicza projektów prospołecznych i młodego biznesu, a nie sztuki często w BWA prezentowanej, sztuki czasem a nawet często atakującej społeczeństwo i jego normy, sztuki zbuntowanej i niepokornej, łamiącej tabu i przekraczającej granice, krótko mówiąc sztuki odwołującej się wprost do słowa AWANGARDA – tak mocno brzmiącej przy nazwie BWA.
Jest i druga kontrowersja. Jakże często ostatnio powtarzalna. To zignorowanie – przy podejmowanie tak kluczowych decyzji dla miejskiej kultury – zdania środowiska, artystów, ludzi kultury. W sprawie bardzo ważnego miejsca – bo BWA w Pałacu Hatzfeldów było takim miejscem – z punktu widzenia kulturotwórczej tożsamości Wrocławia. Miasto znowu w tajemnicy, uznaniowo (to jest słowo, które chyba powinno zostać nową nazwą Wrocławia – Uznań) przedstawia pomysł poza wszelkimi rozmowami i dialogiem z osobami tworzącymi kulturę i sztukę w mieście. W dodatku poniższy komunikat brzmi mniej więcej tak, jak trafnie napisał TUMW na swoim profilu: “Drogie BWA Wrocław, wyprowadzacie się już na stałe ze swojej siedziby i my ją raz dwa sprzedajemy. A dla Was być może w przyszłości kiedyś zbudujemy najprawdopodobniej nową siedzibę – ale właściwie nie my zbudujemy, tylko jakiś inwestor prywatny którego musimy jeszcze znaleźć”. Co po pamiętnej sprawie niewybudowania deklarowanej latami siedziby MWW Muzeum Współczesne Wrocław i spektakularnego zwolnienia z tej okazji ze stanowiska dyrektorki Doroty Monkiewicz, jest kolejnym przykładem braku szacunku dla środowiska kultury we Wrocławiu, pracującego przecież ciężko na wizerunek Wrocławia jako miasta kultury.
Patrząc na styl ale i na treść tego co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie w sprawie BWA, nie sposób się nie zgodzić ze słowami Pawła. Można też dodać słowa Groucho Marxa w kontekście obecnej polityki kulturalnej Wrocławia: “Polityka to sztuka, która polega na tym, żeby szukać problemów, znajdować je, źle je rozpoznawać i niewłaściwie stosować nieodpowiednie środki zaradcze.”
uff, dzisiaj krótki liścik pisany na gorąco, 18 osób w jednym panelu “Kultura / Partycypacja” w ramach 4. Kongres Wrocławskich Organizacji Pozarządowych, było ciasno ale myślę, że ciekawa dyskusja
Jako appendix i uzupełnienie swojej wypowiedzi dopiszę:
Proces uspołeczniania dobrze by był:
1) INKLUZYWNY czyli zapraszający i pozwalający wypowiedzieć się i działać wszystkim podmiotom i sub-strukturom, które chcą być aktywne na tym polu (wtedy ich ilość, różnorodność i reprezentatywność nie stanowi problemu bo nie wyklucza i nie antagonizuje)
2) OTWARTY tzn. to w ramach procesu powinno się wypracowywać mechanizmy i narzędzia, a nie odwrotnie czyli nie powinno być tak, że proces jest wtłaczany w jakiś schemat, który przez to może być nieefektywny bo zastosowane narzędzia są nieadekwatne do struktury oraz dynamiki działań podmiotów w nim uczestniczących (co może być przyczyną frustracji i zniechęcenia)
3) WSPÓLNY – czyli podmioty w nim uczestniczące powinny się gromadzić nie tylko w ramach pragmatycznych interesów ale przede wszystkim wokół systemu WARTOŚCI i zasad, które odwołują się do demokratycznych i obywatelskich idei takich jak: jawność, wolność, równość, dostępność itd., których wdrażanie w różne mechanizmy działające w polu kultury powinno być priorytetem (bo w gruncie rzeczy o taką Polskę walczyliśmy i walczymy )
dzięki wszystkim rozmówcom, a organizatorom za zaproszenie, wszystkich zapraszam do oglądania
Na marginesie ostatnich sporów wywołanych kampanią wyborczą, a toczonych w sposób i w stylu jakby nie było już problemu kryzysu wywołanego pandemią, są sytuacje i procesy, które pandemię wykorzystują i z niej korzystają. Nie przychodzi mi bowiem żadne inne wyjaśnienie sytuacji, która właśnie nastąpiła we wrocławskiej kulturze.
W skrócie: 28 lutego b.r. Urząd Miasta ogłosił konkurs na wicedyrektora Wydziału Kultury. Ten rewolucyjny w gruncie rzeczy ruch, obudził nadzieję strony społecznej, aktywnych osób działających na rzecz i dla kultury we Wrocławiu, nadzieję, że po latach uznaniowych nominacji, miasto “dorobi” się urzędnika, wybranego w oparciu o obiektywne i transparentne zasady konkursowego wyboru. Zwłaszcza, że chęć podjęcia tej trudnej roli wyraziło parę osób zgłaszając swój udział w tym konkursie. Okazało się jednak, że 5 maja urząd ogłosił unieważnienie konkursu z “przyczyn organizacyjnych”, co jak rozumiem było wynikiem niemożności przeprowadzenia go w warunkach pandemii, zwłaszcza, że anulowano wtedy większość – o ile nie wszystkie – konkursy na stanowiska we wrocławskim magistracie.
Rozumieliśmy, że do konkursu powrócimy po wygaśnięciu pandemii i w momencie odmrażania kolejnych sektorów. Niestety stało się inaczej, w zeszłym tygodniu na stronie wrocławskiego BIP, bez komentarza, po cichu i ni stąd ni zowąd pojawiło się nazwisko wicedyrektorki P.O. (pełniącej obowiązki), co zaniepokojone środowisko odebrało jednak, z dobrą wiarą zawiązanej w toku procesu uspołeczniania kultury umowy społecznej, że w trudnych czasach pandemii potrzebny jest organizacyjnie tymczasowy wicedyrektor, choć jak ufaliśmy póki co “pełniący obowiązki”, a prawdziwy konkurs zostanie prędzej czy później ogłoszony. Niestety okazało się, że ludzie kultury we Wrocławiu są może wielkiej wiary ale też wielkiej naiwności- znowu po cichu i bez publicznego tłumaczenia, właśnie na BIPie sprzed nazwiska nowej pani wicedyrektor zniknął skrót p.o., czyli miasto ostatecznie pogrążyło ideę konkursu, negując prace wykonaną prze wszystkich, którzy się zgłosili i kolejny raz zawodząc środowisko, odrzucając i ostatecznie łamiąc umowę społeczną co do zwiększenia transparentności działania urzędu, na której wypracowanie poświęciliśmy kilka ostatnich lat rozmów.
To tyle jeśli o fakty, a teraz czas na krótki komentarz. Nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że te lata “dialogu”, doprowadziły nas do miejsca, w którym cofając się w czasie znaleźliśmy się w środku XVII-wiecznego sporu między Thomasem Hobbsem a Johnem Locke`em, którzy zupełnie inaczej rozumieli pojecie umowy społecznej. Miejsca, w którym tak jakby nie istniały 3 stulecia ewolucji myśli politycznej prowadzącej od absolutyzmu oświeceniowego do demokracji liberalnej. Tak jakbyśmy nie wiedzieli, że kryzys tej ostatniej, że jej niedomagania związane są ze zbyt nikłym zakresem realnej partycypacji obywateli we współdecydowaniu politycznym, że podstawą jej odnowienia powinny być takie narzędzia jak realne konsultacje, subsydiarność, delegacje kompetencji, czy last but not least transparente i otwarte konkursy również na stanowiska urzędnicze.
W gruncie rzeczy mam poczucie, że zajmujemy się przedawnionymi i zupełnie nienowoczesnym sporem, w którym archaicznej myśli konserwatywnej w stylu Thomasa Hobbesa, musimy przeciwstawiać liberalizm Johna Locke`a, ponieważ nowoczesne, wysublimowane i zniuansowane narzędzia nie działają. Dlatego musimy mówić i odwoływać się do zarania koncepcji umowy społecznej i podstaw rodzenia się europejskiej demokracji, w której jedna strona twierdzi, udowadniając to na każdym kroku, że jedynym paneceum na stan “bellum omnium contra omnes” – „wojny wszystkich przeciw wszystkim” jest rozwiązanie opisane przez Hobbesa czyli silna władza centralna w tym przypadku urzędowo-samorządowa, której omnipotencja, uznaniowość stwarzają pozory nieomylności, a w naszym przypadku przede wszystkim zabijają i gaszą aktywność ruchów oddolnych, społecznych. Zamiast rozmawiać o nowoczesnych narzędziach uspołeczniania i partycypacji, musimy sięgać do argumentów rodem z XVII wieku, i przekonywać, że nie zrzekliśmy się – wbrew temu co twierdził Hobbes – praw na rzecz suwerenna czyli władzy, a jest tak jak mówił Locke – umowa społeczna potrzebuje innych ludzi ergo całego społeczeństwa, a jej warunkiem są racjonalne i dobre zasady postępowania, a przede wszystkim prawa społeczeństwa do ewentualnej renegocjacji umowy i sprzeciwu w momencie w której jest ona łamana.
Smutne i głęboko rozczarowujące jest to, że ten spór, polegający na notorycznym udowadnianiu przez urząd swoich racji i zupełnym ignorowaniu głosu strony społecznej, zwłaszcza w sytuacjach kiedy ten głos jest inny niż – zdaniem urzędu – powinien być. Zamiast rozmawiać o niuansach i spierać się o rzeczy, o które spierają się obywatelsko rozwinięte samorządy w miastach takich jak Amsterdam, Kopenhaga czy Berlin, czy też dążyć za opisem współczesnego świata, w którym remedium na kryzys jest pozbycie się hierarchiczności na rzecz złożonej sieci “którą nie można rządzić, można nią współrządzić” o czym napisał w swojej najnowszej książce “W Polsce czyli wszędzie” Edwin Bendyk, a zespół pod przewodnictwem profesora Hausnera, podobne prospołeczne uwagi publikuje w kolejnych “Alertach Kultury”, to we Wrocławiu zajmujemy się sporem podstawowym, tym, żeby uzyskać minimum społecznej emancypacji, a urzędników zobowiązać do przestrzegania podstawowych zasad
W gruncie rzeczy smutne jest to, że Wrocław zamiast przypominać i dążyć do idei miasta NOWOCZESNEGO, przypomina tytułowego LEWIATANA z dzieła Thomasa Hobbesa…
Krótka ale ważna analiza działalności polskich samorządów na 30 lecie samorządności w naszym kraju na stronie Fundacja Batorego. Dodam do tego myśl, że mimo wielu pozytywnych aspektów działalności różnych samorządów, najczęstszym błędem popełnianym przez władze samorządowe jest dosłowne interpretowanie słowa samorząd, które dla wielu włodarzy znaczy, że rządzi się samemu, zdobywając mniejszy lub większy mandat społeczny. Tymczasem samorząd to pole większe niż zdobycie takiego mandatu przez danego prezydenta czy burmistrza. To też współpraca z wieloma środowiskami, to też otwarcie na krytykę i chęć do zmian i korekt działań przez słuchanie uwag mieszkańców. Bo de facto prezydenci i burmistrze, a co za tym idzie zatrudnieni przez magistrat urzędnicy są częścią i reprezentacją całej lokalnej wspólnoty. Zgodnie z definicją “samorząd to organizacja społeczności lokalnej, w której mieszkańcy tworzą z mocy prawa wspólnotę i względnie samodzielnie decydują o realizacji zadań administracyjnych, wynikających z potrzeb tej wspólnoty”
Dalej oddajmy głos Pawłowi Kubickiemu z Instytutu Europeistyki UJ:
“W praktyce jednak działalność ruchów miejskich i innych inicjatyw obywatelskich okazała się być bardzo istotna dla lokalnej demokracji. Konflikt polityczny jest immanentnym składnikiem demokracji, dynamizuje rzeczywistość społeczną, ożywia debatę publiczną, pozwala na korekty stosowanych polityk. Sytuacja, w której panuje pozorny konsensus, gdzie brakuje krytycznych głosów i pluralistycznej debaty, z pewnością nie jest przykładem sukcesu demokracji lokalnej.”
z tej perspektywy jednym z ważniejszych narzędzi samorządu jest budowanie pamięci instytucjonalnej:
“Dla rozwoju, a może nawet przetrwania polskiego samorządu, kluczowe będzie budowanie pamięci instytucjonalnej, w ramach której przekazywana będzie wiedza i doświadczenia wypracowane przez te trzy dekady. Jednym z najprostszych i efektywniejszych sposobów, w jaki można to robić, jest aktywizowanie różnych środowisk i włączanie ich do samorządowego pola politycznego. Im więcej środowisk włączanych będzie w to pole, tym więcej obywateli i instytucji uczyć się będzie praktyk demokratycznych i samorządności, a tym samym samorząd zyska więcej sojuszników i ewentualnych obrońców w sytuacji zagrożenia.”
I na koniec moja konkluzja i apel już w kontekście konkretnych przykładów z Wrocławia czyli toczącego się od jakiegoś czasu procesu uspołeczniania kultury we Wrocławiu. Państwo urzędnicy jeśli chcecie silnego samorządu, i żeby wasze apele do polskiego rządu były wiarygodne, nie traktujcie nas jako “matołków”, “tych co przeszkadzają”, “nie mają pojęcia”, tylko traktujcie nas, a już szczególnie w czasach kryzysów – zgodnie z podstawową zasadą nie tylko empatii ale też podstawową zasadą samorządu – traktujcie nas poważnie, to znaczy tak jak sami byście chcieli być traktowani przez władze centralne.
pozdrawiam serdecznie i z okazji 30 lecia samorządności w Polsce, życzę wcielenia tych ideałów w życie