“Ha, trudno, trzeba mówić, milczenie dusi” Stanisław Ignacy Witkiewicz
Doprawdy trudno jest mi zrozumieć logikę, która stoi za tym, co zafundował sobie (i przy okazji nam) na półmetku swojej kadencji Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Kompletne i zupełne milczenie w sprawie wyburzanego, a właściwie już wyburzonego zabytkowego basenu olimpijskiego staje się milczeniem symbolicznym i symptomatycznym. Można oczywiście przyjąć, że to wymowne milczenie jest milczeniem szlachetnym wręcz filozoficznym, milczeniem dialogicznym zawierającym się w sferze „wzajemnego bycia naprzeciw”, o którym pisał wielki filozof dialogu Martin Buber, milczeniem – dalej za Buberem – zakładającym zaangażowanie czyli „życiem z istoty”, milczeniem rozważanym jako fenomen szczególnie międzyludzki, a jeśli taki, to by znaczyło, że może ono być efektywną drogą do odsłonięcia tejże istoty.
Oczywiście, można by tak założyć ale patrząc jak Prezydent NIE-MILCZY w innych sprawach, patrząc jak jego główne kanały informacyjne, kanały kontaktu z mieszkańcami Wrocławia czyli media społecznościowe – na których pojawia się dzień w dzień co najmniej kilka postów – rozświetlają się, skrzą i buzują polubieniami, gifami, komentarzami, należy założyć, że milczenie prezydenta w sprawie wyburzonego zabytku nie jest buberowskim “życiem z istoty” ale tym co Buber nazywał „życiem z obrazu” czyli jest podporządkowane relacjom społecznym, które nie są nastawione na rzeczywistą dialogiczność tylko mają charakter pozorny i powierzchowny.
Zarówno oświadczenie Biura Prasowego Urzędu Miasta, jak i kilku zaangażowanych urzędników, skanujących cały czas gąszcz komentarzy pod postami Prezydenta, i próbujących tłumaczyć włodarza Wrocławia z tego milczenia, mówiąc niejako za niego: że miasto nic nie mogło, że prywatny teren, że miasto nie może się wtrącać, że to formalnie nie jest zabytek i tak dalej – nie może przysłonić nam jednego, bo choćby “wyszło tysiąc atletów” – cały czas: Prezydent milczy. Mimo petycji podpisanej przez kilka tysięcy wrocławian, mimo listów i apeli. Ba, w sobotę kiedy firma budowlana wynajęta przez dewelopera zaczęła pospiesznie wyburzać basen, mimo oficjalnych planów jego rozbiórki dopiero w lipcu, i kiedy zaniepokojeni mieszkańcy zaczęli o tym pisać na profilu Prezydenta, stało się coś gorszego. Prezydent nie tylko dalej milczał, ale i zaczął usuwać komentarze mieszkańców na ten temat…
Oczywiście tak, fakty są takie, że teren nie należy do miasta, tak jak i mnóstwo innych terenów na jego obszarze, Gmina Wrocław nie jest posiadaczem 100% działek leżących w jej granicach, działanie w celu zablokowania inwestycji przez UM są ograniczone, prawdą jest też, to, że miejscowy plan zagospodarowania pod tą inwestycje podjęła poprzednia Rada Miejska, a poprzedni prezydent był tego zwolennikiem. Ale to nie zmienia faktu, że jakieś narzędzia zablokowania kontrowersyjnej budowy (a przede wszystkim zniszczenia zabytku) były i teraz a Prezydent mógł ich użyć – kiedy kilka lat temu miano wyburzyć stare elewator na ulicy Rychtalskiej poprzedni prezydent osobiście interweniował u Dolnośląskiej Wojewódzkiej Konserwator Zabytków. Wyburzenie basenów to sprawa, w której grzech zaniechania obciąża kilka instytucji, a najpewniej głównie AWF. Nie zmienia to faktu, że Prezydent jest przede wszystkim Prezydentem Wrocławia biorącym odpowiedzialność za całe miasto, szczególnie wtedy, kiedy na jego terenie – obojętnie czy na działce Gminy, Skarbu Państwa, Kurii czy należącej do prywatnego właściciela – dzieje się coś, o czym MILCZEĆ NIE WOLNO…
PS
poniżej załączam stanowisko wrocławskiej Rady Kultury, która wystosowała kilka propozycji do Prezydenta, mam nadzieję, mimo tego, że jest już za późno, a basen jest zburzony, Prezydent podejmie dialog. W gruncie rzeczy jest to apel i prośba o przerwanie milczenia
Informacje w sprawie burzliwej historii inwestycji:
W psychiatrii występuje termin “schizofreniczna rodzina”. Pojęcie to nie znaczy wprost, że to rodzina, w której żyją osoby chore na schizofrenię ale przede wszystkim określa pewien typ czy rodzaj relacji w niej panujący. Relacji opartych na zaburzonej komunikacji i sprzecznej atmosferze emocjonalnej. Krótko mówiąc i upraszczając, model zachowań panujące w takiej rodzinie może wyglądać na przykład tak, że rodzice komunikują jedno ale robią zupełnie co innego, przez co dziecko ma zaburzoną wizję rzeczywistości.
Mam wrażenie, że model “schizofrenicznej rodziny” został jako żywy przeniesiony na grunt relacji wrocławskich urzędników od kultury z samym środowiskiem kultury, a szerzej z mieszkańcami Wrocławia. Od wielu lat jesteśmy bowiem uczestnikami zdarzeń będących sprzecznościami. Pozornie na zewnątrz jest świetnie, włodarze prowadzą dialog, odbywają się konsultacje społeczne, rozmowy, spotkania, odbywa się Kongres Kultury, powstaje Rada Kultury, wzrasta entuzjastycznie zaangażowanie społeczne, po czym… po czym następuję kryzys spowodowany tym, że wspólne ustalenia i wypracowane modele nagle i z niewyjaśnionych powodów są zmieniane albo anulowane. To tak jakby w schizofrenicznej rodzinie rodzice wciąż powtarzali dziecku, że go kochają, dziecko im ufa, czuje się zaopiekowane i bezpieczne, po czym ni stąd ni zowąd tata daje dziecku solidnego klapsa albo co gorzej porządne lanie paskiem.
Niestety lista takich “schizofrenicznych” zachowań w relacji aktywni obywatele pragnący coś zrobić z kulturą we Wrocławiu a urząd miejski jest długa. Przypomnę, że rozmawiamy o modelu zarządzania kulturą, który – w porównaniu z innymi miastami – jest archaiczny, a aktywistom, ludziom zaangażowanym w zmiany, mającym nadzieję na nie, chodzi tylko o to aby system zarządzania był dostosowany do nowych partycypacyjnych i obywatelskich czasów i potrzeb, by był transparentny, jawny, nie było w nim uznaniowości, by był kompetentny, obiektywny, równy i szanujący wolność artystyczną. Tymczasem oto lista “schizofrenicznych” zachowań, z konieczności skompilowana w bloki, które można by tak naprawdę rozbić na bardzo cząstkowe i konkretne przypadki:
– Europejska Stolica Kultury
z jednej strony sukces miasta, przyznanie tytułu na podstawie konkretnego i bardzo nośnego społecznie i lokalnie (nastawionego na Wrocław i pracujących tu twórców) opracowanego przez zespół prof. Adama Chmielewskiego i prezentacji go przez artystów z Wrocławia
VERSUS
zmiana koncepcji, odsunięcie osób zdobywających tytuł dla miasta, ignorowanie lokalnych, wrocławskich artystów a co najmniej zapraszanie ich do udziału w sposób wybiórczy i według niezrozumiałego klucza, chaos i brak kompetencji (powołana ad hoc rada kuratorów, która się nie sprawdziła bo kompetencjami nie ogarnęła całego pola wrocławskiej kultury zwłaszcza tej pozainstytucjonalnej) skutkujący opuszczeniem Wrocławia przez wielu artystów i ludzi zaangażowanych i ucieszonych tym tytułem
– Proces uspołeczniania kultury
rozpoczęty w czasie kampanii prezydenckiej Jacka Sutryka, dający wiele nadziei środowisku zdruzgotanemu po okresie ESK, rozmowy, setki, rozmów, powstanie Grupy Kultura Wrocław, deklaracja (przy naciskach środowiska) powstania Rady Kultury, ustalenie z Urzędem Miejskim zarysu procedury bardziej obiektywnego i opartego na ewaluacji procesu wyboru lub przedłużania umów dyrektorom instytucji kultury
VERSUS
co najmniej dyskusyjne przejrzystość procedury wyboru operatora GKW, zignorowanie wymienionej procedury, niepublikowanie miesiącami notatki ze spotkania w tym temacie, niejawność, unikanie odpowiedzialności, w końcu ZIGNOROWANIE wielu wypracowanych i przegłosowanych przez środowisko punktów regulaminu Rady Kultury, odgórna i uznaniowa zmiana regulaminu przez zarządzenie prezydenta, bez wyjaśnień i konsultacji zmian przeprowadzonych pod stołem przez tajemniczego legislatora
– Kongres Kultury
(najjaśniejszy – mimo pandemii – moment w całym tym wieloletnim procesie) dający nadzieję, to z jednej strony sukces środowiska, które mimo wcześniejszych przeciwności i kłód rzucanych przez Urząd, zaciskało zęby coraz bardziej, Kongres Kultury, zrobiony we współpracy ze SKW, przy zaangażowaniu niektórych urzędników, ale też przy totalnej pracy społecznej dużej części środowiska
VERSUS
najistotniejszy panel, w którym wziął udział Prezydent Sutryk i jego akolici, zamieniony w połajankę i pouczanie strony społecznej czyli obywateli i ich miejsca w szeregu w miejskiej hierarchii, określenia w rodzaju “nie będzie mi nikt urzędu urządzał” albo wściekłość Prezydenta na sugestię jednej z kandydatek do Rady Kultury o możliwości wyznaczenia wiceprezydenta ds Kultury przejdą do historii tego jak nie prowadzić dialogu, mina i reakcja wiceprezydentki Warszawy na ten spektakl udawanej omnipotencji i braku otwartości na krytyczne uwagi bezcenna, z drugiej strony uświadamiająca zaangażowanym wrocławianom smutną prawdę i miejsce w szeregu
– Rada Kultury
niewątpliwy sukces i pozornie rzeczywiste oddanie przez UM i Prezydenta częściowych “prerogatyw” stronie społecznej, 8 osób wybranych w wyborach przez obywateli Wrocławia, wielka nadzieja środowiska
VERSUS
częściowo konfliktogenny skład RK ze strony prezydenckiej, ale przede wszystkim ocierający się o łamanie konstytucji tryb powołania rady, czyli zarządzenie i oświadczenie do podpisu przez jej członków, nie występujące w żadnej innej z kilkunastu rad społecznych przy Prezydencie, kuriozalny zapis o “zachowaniu tajemnicy informacji” do końca życia, łamiący wszystkie standardy jawności ale też próbujący kneblować usta radnych uniemożliwiając im otwarty kontakt ze środowiskiem
– Polityka informacyjna i zarządzanie kulturą
niezliczone deklaracje o dostępności Wydziału Kultury, deklaracja jawnego działania konkursowego, tysiące postów i filmików Prezydenta, deklaracja pomocy artystom w pandemii poprzez Program Inicjatyw Społecznych, sprawa BWA czyli deklaracja urzędu, ze Pałac Hatzfeldów nigdy nigdy nie zostanie sprzedany i będzie służył działaniom kulturalnym
VERSUS
ciągła niedostępność urzędników od kultury (albo dostępność dla wybranych), praktycznie żadnej polityki informacyjnej co do działań urzędu w tych sprawach, ciągła uznaniowość w finansowaniu niektórych zadań i projektów (na przykład brak programu wydawniczego wydawnictw muzycznych mimo wydawania przez WK średnio 200 tys rocznie na ten cel bez żadnego trybu i procedur, przyznanie ad hoc 1 miliona złotych jednemu ze spektakli w Operze), niewielka, właściwie promilowa liczba relacji Prezydenta, które dotyczyłyby wprost i promowały kulturę i sztukę, program pomocy artystom w pandemii sprowadzający się do zwiększenia puli stypendiów i niewielkiego funduszu na interwencyjny zakup dzieł sztuki od artystów wizualnych, brak sektorowego, z podziałem na dziedziny sztuki kompleksowego programu pomocy muzykom, aktorom, artystom performatywnym, itp., wystawienie na sprzedaż Pałacu Hatzfeldów i niejasny, odłożony w czasie status przyszłej siedziby BWA
i dużo, dużo więcej…
W tym “schizofrenicznym: schemacie naprawdę zasadne jest pytanie zadane przez dziennikarkę czasopisma Glissando w nagłówku i poniższym artykule pytanie “Po co prezydentowi Wrocławia partycypacja?”. Po tylu latach osobistego zaangażowania i społecznej pracy na rzecz lepszego zarządzania kulturą, naprawę też tego nie wiem.
A może po co Wrocławiowi w ogóle kultura? Tak, tak wiem, ona się dzieję, jest wpisana w krwioobieg miasta, z tym nie polemizuję, mamy sprawne instytucje kultury, teatry, kina, galerie, wciąż wielu wybitnych artystów, którzy tu mieszkają, sprawnych organizatorów, są też przecież tacy, którzy nie podzielają naszego krytycznego stanowiska i są z obecnego status quo zadowoleni. To wszystko jest ale jak to w schizofrenicznej rodzinie jest to pozór, udawanie, ponieważ istnieje albo tylko siłą rozpędu i zaangażowania, a nie w sposób systemowy, często dzieje się wbrew albo pomimo działaniom urzędników, a dla miasta z kulturalnymi aspiracjami i myślącym o przyszłości to za mało. Powinna liczyć się wizja i pójście od przodu, wyprzedzenie swoich czasów, również w dziedzinie albo przede wszystkim, zarządzania kulturą. Sterowanie ręczne, niejawne, pod stołem – jak to się dzieje często i dalej we Wrocławiu przy jednoczesnej deklaracji partycypacji i współuczestnictwa jest w tym właśnie schizogenną sytuacją.
Dlaczego tak się dzieję?
Myślę, że symbolicznie i symptomatycznie na ten temat mówi nam przykład postawy i odpowiedzi jednego z urzędników Wydziału Kultury na szereg poważnych spraw przedstawianych w artykule w Glissando. Otóż według tej polemiki, winnym tego stanu rzeczy ma być tylko i wyłącznie strona społeczna, na tym się koncentruje w swojej polemice urzędnik i tego próbuje dowieść, strona społeczna, artyści są dla niego niczym awanturujący się klienci w komediach Barei, to PRL-owski schemat, w którym osoba ubiegająca się o swoje prawa, poprawę i zabiegająca o normalność, jest osobą niepożądaną i wprowadzającą zamieszanie w ten pozorny, wizerunkowy i schizofreniczny “kulturalny RAJ na ziemi” – bo przecież wszystko jest dobrze, wszystko jest super, tak każe myśleć o tej wrocławskiej rzeczywistości wymyślone na potrzeby propagandy sukcesu urzędnicze imaginarium. “Tak robiliśmy przez lata, proszę państwa, i wiemy, że to działa” – jak powiedział pewien wysoki rangą urzędnik od kultury co właściwie znaczy: “Nie mamy pana płaszcza i co pan nam zrobi?”
Ale mnie uderza i zdumiewa coś jeszcze, co jest już groźne samo w sobie – urzędnik piszący o stronie społecznej nieprawdę, manipulujący wypowiedzią i operujący pomówieniem: “Obecnie przedstawiciel strony społecznej we Wrocławskiej Radzie Kultury mówił wtedy o końcu dialogu, paleniu opon, rzucaniu kamieniami i śrubami w urzędników, a także postulował przyjście do Urzędu (Wydziału Kultury) z agresywnymi psami.”
Te słowa świadczą o najwyższym stopniu pełnego rozdwojenia w temacie kultury panującego we wrocławskim urzędzie bo:
albo urzędnik doskonale wie co miał na myśli artysta mówiący w określonym kontekście, sytuacji i w duchu pewnej “licentia poetica”, nieprecyzyjnie przytacza powyższe słowa i cynicznie wykorzystuje tę wypowiedź aby oczernić, postponować i zdewaluować stronę społeczną
albo nie rozumie tych słów czyli nie rozumie sztuki i artystów w ogóle.
Nie wiem co gorsze, wiem jedno: to przygnębiający przykład instytucjonalnej “schizofrenii” naszej wrocławskiej rodziny.
Jak niespójne i chaotyczne potrafi być zarządzanie kulturą we Wrocławiu, możemy zaobserwować na przykładzie budzącej zainteresowanie i ciągnącej się już od kilku miesięcy sprawy połączenie dwóch instytucji: marszałkowskiego Dolnośląskiego Centrum Kultury i miejskiej Strefy Kultury Wrocław. Otóż okazuję się, że wbrew wcześniejszym deklaracjom do takiej fuzji (która miała się odbyć 1 maja albo 1 czerwca), póki co nie dojdzie. Co więcej w międzyczasie nieistotny stał się też jej oficjalnie główny powód. Podczas gdy urzędnicy miejscy twierdzili, że:
“Powodem połączenia jest sytuacja finansowa DCF, która według sprawozdań finansowych tej instytucji nie jest dobra. Ma to oczywisty związek z pandemią oraz ogólną sytuacją branży kinowej w związku z COVID19.”
teraz w momencie pojawienia się szansy zostania Kina Nowe Horyzonty w dotychczasowym miejscu ten czynnik przestał grać rolę a najistotniejsze jest zupełnie coś innego. Naszym zdaniem to o czym napisał na twitterze dyrektor Departamentu Spraw Społecznych, czyli de facto zapewnienie KNH miejsc kinowych, od początku było głównym powodem pomysłu fuzji, a wymieniane podczas posiedzenia Rady Kultury inne powody były nieistotne i stanowiły tylko zasłonę dymną dla rzeczywistych intencji urzędników. Co więcej fuzja skutkowałaby pomniejszeniem łącznej liczby miejsc kinowych dla prezentacji ambitnego kina oraz prawdopodobną redukcje etatów.
Od początku apelujemy o transparentną i jawną politykę informacyjną urzędu w sprawach kultury inaczej takich niejasnych spraw będzie przybywać a chaos komunikacyjny pogłębiać. Dopóki sprawy załatwione będą nieoficjalnie, pod stołem, niejawnie, w ukryciu przed opinią publiczną, decyzje urzędników będą wyglądać na niezrozumiałe i niespójne. Podobnie zresztą było w przypadku BWA, kiedy to decydenci długo zapewniali o tym, że na pewno, na 100% Pałac Hatzfeldów nie zostanie sprzedany. Jak to się skończyło wiemy