Temat Żołnierzy Wyklętych czyli temat polskiego powojennego podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego jest w dzisiejszej Polsce tematem niezwykle trudnym. Trudnym, bo jak wiele przejawów życia publicznego w Polsce stał się skrajnie zideologizowany, a często jest po prostu tematem dyżurnym z obszernego katalogu spraw, które służą raczej do walenia obuchem w głowę w przeciwników politycznych i oskarżania ich o najgorsze, niż rzeczowej debaty na tematy historyczne.
Doprawdy trudno mi zrozumieć włodarzy Wrocławia oraz Radę Miejską, którzy postanowili stanąć na pierwszej linii tego ideologicznego frontu. Jak niektórzy obserwujący życie Wrocławia wiedzą w maju odbyła się sesja Rady Miasta, na której Radni przegłosowali powstanie pomnika. Konkurs na jego projekt ogłoszono i rozstrzygnięto jeszcze w zeszłym roku, a sama sprawa jego budowy toczy się od co najmniej 2015 roku, kiedy powstał komitet jego budowy.
Na wspomnianej sesji w sprawie pomnika, odbyło się początkowo coś na kształt merytorycznej dyskusji, wymiana mniej lub bardziej sensownych argumentów przeciwko albo za budową pomnika. Zresztą taka debata, czasem rzeczowa, czasem mniej, toczy się w Polsce od lat, znane są historyczne źródła i fakty, znane są te chwalebne i jak zupełnie niechwalebne czyny antykomunistycznego podziemia. Niestety i w tym przypadku, jak prawie zawsze w tym temacie, dyskusja przekształciła się w awanturę. Pod koniec debaty miało miejsce wystąpienie (do odsłuchania poniżej) reprezentanta Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, dyrektora Wydziału Kultury Jerzego Pietraszka, który wdał się w polemikę z radnymi miasta z klubu prezydenckiego , którzy sprzeciwiali się budowie pomnika. Pominę tu zadziwiający ton tej “polemiki”, ton połajanki, postponowania i pogardy dla poglądów tych kilku radnych (przypominam – z klubu prezydenckiego), którzy zostali potraktowani przed dyrektora WK jak nieznośne uczniaki. W wypowiedzi przedstawiciela Prezydenta bowiem uderzyło mnie jeszcze coś innego. W pewnym momencie dyrektor Pietraszek mówi, coś co ma być jak rozumiem jednym z argumentów za budową pomnika i obaleniem wszystkich argumentów przeciwko jego powstaniu: “Oto w roku Tadeusza Różewicza, który uprawiał najgłębszą refleksję jaką można sobie wyobrazić na temat okresu powojennego, chciałbym prosić panów aby może sięgnąć do jego utworów. “
Doprawdy zmroziły mnie te słowa i dziwna logika stojąca za nimi. Co do Żołnierzy Wyklętych ma Tadeusza Różewicz i dlaczego jego postać staje się argumentem w dyskusji o pomniku im poświęconym. Różewicz walczył jak wiadomo w Armii Krajowej ale co AK i on ma do Wyklętych?
Niestety, rzeczywiście, w wydaniu wrocławskim może mieć niestety dużo. Projekt pomnika, jak można wyczytać z regulaminu konkursowego i gotowych już wizualizacji, zakłada upamiętnienie różnych formacji zbrojnych należący do katalogu Żołnierzy Wyklętych. Jednakże w kuriozalny i ahistoryczny sposób, autorzy konkursu do tego katalogu wkładają także Armię Krajową. Rozwiązaną przed końcem wojny. To jedna z wielu kontrowersji na temat budowy tego pomnika. Drugą jest umieszczenie na nim znaku Związku Jaszczurczego – formacji zbrojnej Narodowych Sił Zbrojnych. NZS będących konspiracyjną organizacją wojskową obozu narodowego w której prym wiedli działacze Obozu Narodowo-Radykalnego, politycznego ugrupowania przedwojennej Polski znanego z silnie wyrażanego antysemityzmu. Organizacji, z którą miał problem sam, wywołany – choć w zupełnie innym celu – przez dyrektora wrocławskiego Wydziału Kultury, Tadeusz Różewicz.
“Sienkiewicz w grobie się przewraca, jak słyszy, że bandziory z NSZ-tu imiona z jego książki biorą i tak się przedstawiają jako rycerze, na szyi ryngrafy z Matką Boską zamiast hitlerowskiej swastyki…”
czytamy słowa Tadeusza Różewicza w dramacie “Do piachu” pisanego kilkanaście lat (55-72), a będącego próbą demitologizacji niepodległościowego podziemia w czasie II wojny światowej. Dramatu brawurowo zekranizowanego w Teatrze Telewizji w roku 1990 przez Kazimierza Kutza. Dramatu, który wzbudzał głośny sprzeciw środowisk AK-owskich, a do dzisiaj jest argumentem prawicowych i skrajnie prawicowych środowisk do oskarżania Różewicza o sympatie do komunizmu i zdradę ideałów.
Tymczasem dramat Różewicza, odnosi się do jego autentycznego zaangażowania w walkę w Armii Krajowej. Walkę, która miała jeszcze jeden, długo przez Różewicza niewyrażany wprost kontekst. Jak napisała Bożena Keff w wybitnej książce “Strażnicy fatum”, Tadeusz Różewicz był Polakiem kulturowym, językowym, zapewne z wychowania i wyboru. Jednocześnie musiał wiedzieć, co to znaczy być Żydem w Polsce. Wiedział, że w warunkach wojny kwalifikował się jako Żyd na mocy ustaw norymberskich i nikt nie pytałby go o jego wybór i poczucie (…) W sensie ustaw norymberskich i pani Różewiczowa, i jej synowie jednoznacznie kwalifikowali się do transportu do obozu śmierci. Tadeusz Różewicz schronił się w oddziale partyzanckim AK, oczywiście jako Polak.”
Na ten kontekst zakamuflowanej obecności Zagłady w twórczości Różewicza zwraca też uwagę historyk literatury Tomasz Żukowski, w wydanej niedawno książce “Pod presją. Co mówią o Zagładzie ci, którym odbieramy głos”, w której analizuje autobiograficzne opowiadanie Różewicza “Drewniany karabin” wydane w 2002 na łamach wrocławskiej “Odry”. Rzecz dzieję się w czasie wojny w Radomsku, a szczegóły – imię bohatera, realia i wydarzenia – wskazują na młodego Różewicza. Bohater musi uciekać z miasta z powodu donosu: ktoś zaczyna mówić o jego żydowskim pochodzeniu i sprawa dociera do Niemców” – streszcza opowiadania Żukowski i dalej konstatuje: “Kontekst Zagłady – także zagrożenia ze strony polskich sąsiadów – pozwala zrozumieć strach narratora.” Odsyłam państwa do tej świetnej pozycji Żukowskiego i rozdziału poświęconego opowiadaniu Różewicza, w którym autor dekoduję postawę i losy wojenne i powojenne tego poety i prozaika na podstawie jego autobiograficznego opowiadania.
Wiemy już, że jednym z istotnych zagrożeń dla młodego Różewicza w czasie wojny było poczucie zagrożenia i denuncjacji jego pochodzenia. Zagrożenia nie stanowili tylko okupanci ale też swoi. W monografii o Różewiczu “Walka o oddech” Tadeusz Drewnowski opisuje zdarzenie dotyczące już tego jak Różewicz był w AK, a konkretnie oskarżenie o komunizm z powodu artykułu “Słowo o żołnierzu polskim” zmieszczonego w “Czynie Zbrojnym”:
“bezpośrednie dowództwo oddziału w tym sprowokowanym konflikcie i merytorycznie i personalnie stanęło po stronie podejrzanego. Uprzedzano go o ewentualnym wyroku, o grożących mu represjach. Wyglądało to poważnie. W pewnym momencie por. Zbigniew doradził mu natychmiastowe zniknięcie z oddziału”
Należy tu dodać, że wojna nie zmieniła stosunku obozu narodowego do Żydów. Niestety propaganda wydawanych przez NSZ pism w czasie wojny pokazuje, że antysemityzm był silnie utrwalony i utrwalany wśród Polaków sympatyzujących z NSZ, a działania niemieckich okupantów, z którymi konspiracyjnie walczyło NSZ, w przypadku nazistowskiej polityki antyżydowskiej trafiało na podatny grunt stosunku do Żydów obozu radykalnego i NSZ. Na przykład podziemne pismo “Placówka”, wydawane przez NSZ obok sztandarowego “Szańca”czy też adresowanych do różnych grup społecznych wojennej Polski: “Narodu i Wojska” i “Załogi”, tak opisuje w roku 1942 likwidacje getta w Lublinie:
„Ogół ludności polskiej patrzy na niemieckie zbrodnie bez wdzięczności, a raczej z uczuciem zgrozy, jaka musi towarzyszyć mordowaniu żywych istot ludzkich, dokonywanym nieomal jawnie, bez osłony murów i ciemności. W końcowym jednak wniosku wraz z potęgującym się antysemityzmem każdy nieomal stwierdza, że dla Polski korzystnym jest to co się stało”
Ta sama “Placówka” w 1941 w odpowiedzi na radiowe przemówienie Ignacego Szwarcbarda (jednego z przywódców syjonizmu w Polsce, w czasie wojny przedstawiciela Żydów w emigracyjnej Radzie Narodowej), który zacytował oświadczenie rządu londyńskiego, że po wojnie Żydzi będą równouprawnionymi obywatelami odpowiada:
“Naród Polski nie chce stosować żydowskiej zasady (oko za oko, ząb za ząb), choć krocie Żydów zasłużyły sobie na karę najwyższą, Naród Polski chce tylko pozbyć się Żydów na zawsze z Polski. Naród Polski nie pozwoli sobie wydrzeć jedynego plusu jaki przyniosła klęska obecna, a jakim jest pozbycie się Żydów…”
To propagandowe podglebie i jawny antysemicki, ale też wrogi do innych mniejszości narodowych stosunek NSZ, przyniósł zapewne moralną klęskę niektórych oddziałów Żołnierzy Wyklętych, wywodzących się formacyjnie i ideowo z NZS i Związku Jaszczurczego, w postaci mordów na żydowskich, białoruskich czy ukraińskich cywilach. Co nie znaczy oczywiście, że taki obraz należy przenosić na całe antykomunistyczne podziemie. Ale właśnie tu powinna zacząć się dyskusja i debata, uczciwa i zniuansowana dyskusja na temat sposobu i racji upamiętnienia. Osobiście uważam, że jakaś forma pomnika i upamiętniania podziemia antykomunistycznego jest potrzebna. Ale nie taka, nie teraz, nie w ten sposób przeprowadzona i nie w takim kontekście. Wrocław zasługuje naprawdę na coś więcej niż tylko przeprowadzonej, w sposób kojarzący się z ideologiczną wojną i ideowym waleniem młotkiem po głowie, budowy kolejnego miejsca upamiętnienia. Powstałego w sposób i z wykorzystaniem narracji, której nie powstydziła by się obecnie rządząca władza Prawa i Sprawiedliwości. Szkoda, że ta metoda, tak wprost jest kopiowana do demokratycznych i liberalnych samorządów. Językiem deprecjacji, zamykania dialogu, szantażu moralnego nie zbuduje się wiele. A na pewno ostatnią rzeczą jaka powinna się zdarzyć, jest próba brutalnego wrzucenia w sam środek nieuczciwego intelektualnie pola argumentacji, zmarłego 7 lat temu, polskiego poetę, dramaturga, prozaika i scenarzystę Tadeusza Różewicza. Zwłaszcza w stulecie jego urodzin.
Na koniec przytoczę zdanie, które pojawia się w końcówce wspomnianego wcześniej autobiograficznego opowiadania Różewicza “Drewniany karabin”. Niech ono będzie przesłaniem, poniekąd testamentem poety w tej sprawie, ale i przestrogą dla włodarzy Wrocławia, że obszar pamięci, upamiętniania, historii nie powinien być przedmiotem manipulacji politycznych bo staje się li tylko zwykłą “symboliczną przemocą”, a sprawa budowy pomnika Żołnierzy Wyklętych, powinna być wpierw szczegółowo i uczciwie przepracowana w wymiarze historycznym oraz moralnym. Oddajmy głos Tadeuszowi Różewiczowi:
„”Środowisko AK-owskie” miało Józkowi “za złe”, że był lewicowy i partyjny, ale to “środowisko” i mnie jeszcze teraz ma “za złe”, choć nie byłem w partii, w AL, ani w UB…, jak to o mnie plotkowano w kołach “kombatanckich”, wśród których pęta się coraz więcej rozmaitych NSZ-owców i zwykłych bałwanów… coraz mniej mają do powiedzenia prawdziwi AK-owcy. Za AK-kowców podają się często NSZ-owcy…, którzy zostali “wcieleni” do AK. Wprowadzili swój styl i popełniali często niegodne żołnierza polskiego czyny. AK miało co niemiara kłopotów z tymi “przefarbowanymi żołnierzami”… “Narodowych Sił Zbrojnych”.”
*